Nie pójde z Wami na obiad

Jak mierzyć poziom jakości reklamy? Wskaźników takich powstało już wiele. Może do tego obszernego zbioru stworzonego przez tęgie marketingowe umysły, dorzucić taki, który mówi, że reklama jest udana, jeśli po jej obejrzeniu widz ma ochotę iść z jej bohaterami na obiad.

 

To prosty do zastosowania i dający jednoznaczne pomiary wskaźnik. Bohaterowie reklamy okazali się na tyle wiarygodni, wzbudzający zaufanie i przekonujący, że widza nachodzi ochota, by spędzić z nimi więcej czasu. To również wskaźnik mówiący wiele o agencji, która taką reklamę stworzyła. Pozwala ocenić, czy ich wysiłek nie poszedł na marne i czy wykreowali postać bliską grupie docelowej. Taką, o której myśli się z sympatią i którą łatwo wyobrazić sobie jako kogoś z krwi i kości. Taką, z którą chce się nawiązać bliższą więź, nie tylko dodać do znajomych na Facebooku, ale od czasu do czasu gdzieś wyskoczyć – czemu nie na zupę i drugie danie, ewentualnie jeszcze deser popity kawą? Osobom takim łatwiej zaufać i dać się przekonać do kupna produktu lub skorzystania z usługi. A czy nie o to przecież chodzi wszystkim reklamodawcom?

 

Obiad zjedzony z misiem z Plushem z pewnością obfitowałaby w wiele śmiesznych i zabawnie żenujących momentów.

Czas spędzony na obiedzie z panią z ostatniej reklamówki Spike Jonze'a przyniósłby wiele tematów dotyczących współczesnego tańca i kreatywnego zagospodarowania wnętrza.

Poświęcenie dwóch godzin na posiłek z mocarzem zachwalającym Old Spice'a umożliwiłoby zwiększenie pewności siebie oraz lepsze zaplanowanie treningu na smukłą sylwetkę.

 

Jeśli już jakaś marka decyduje się na promowanie się z wykorzystaniem fabuły i uczestniczących w niej postaci (przybierających dowolne formy, nie tylko ludzkie, ale i człekokształtne), to powinna sięgnąć po autentycznie zajmujące osobowości.

Inaczej osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Dowodzi tego trwająca już ładnych kilka miesięcy kampania reklamowa Witek Home. Wiodącymi postaciami jest tam małżeństwo o jakże swojskich imionach: Barbara i Marian. To para, której ewidentnie w życiu się nie powiodło. Nie tylko pod względem doboru partnerki/partnera (często na siebie krzyczą, dokuczają sobie i nie szczędzą sobie złośliwości), ale i pod kątem finansów. Życie upływa im na ciągłym kombinowaniu: gdzie kupić taniej, co można wyhaczyć za pół ceny i jak wcześnie stanąć w kolejce, by na pewno skorzystać z rabatu (podpowiedź: nocą, koniecznie zabrać śpiwór).

Ale i te dwie cechy, eksploatowane bez umiaru w każdym spocie radiowym, dałoby się przeżyć podczas obiadu. Rekompensatą byłaby satysfakcjonująca rozmowa. Problem w tym, że Bożena została przez scenarzystów wykreowana na małostkową i materialną heterę, a Marian wyróżnia się tylko tym, że rzucane przez niego suchary mogłyby z powodzeniem być stosowane jako grzanki serwowane do zupy cebulowej. W repertuarze nie brakuje mu docinek związanych z teściową, a ulubioną rozrywką – prócz wyszukiwania przecen – jest delektowanie się zimnym piwkiem przy grillu.

Para sprawia tak zniechęcające wrażenie, że do obiadu z nimi trzeba by chyba komuś dopłacić. A do złotówek koniecznie dorzucić coś na niestrawność.

 

Marka Witek Home tym samym sugeruje, że na takich klientów właśnie liczy. Że takim klientom ma coś ciekawego do zaoferowania. Że takich klientów można spotkać w jej sklepach.

Przez Polskę swego czasu przetoczyła się krajowa burza dotycząca rzekomo obrazoburczego, stosowanego przez Media Markt hasła: „Nie dla idiotów”. W zestawieniu z Media Markt, para reklamująca Witek Home zdaje się głosić coś zupełnie odwrotnego.