Rywalizacja

Do walki o mnie stanęły aż trzy. Każda z nich kusi mnie na swój własny, oryginalny sposób. Wszystkie dają z siebie wszystko, bym to właśnie jedną z nich obdarzył uwagą i złożył osobistą wizytę.



 

Spoglądać na mnie zaczęły już pod koniec sierpnia. Każda z nich urocza, kobieca, interesująca. Świetnie ubrana, z pomysłem na siebie. Nieco strach wyjść na miasto bez starannej stylizacji i przynajmniej w białej koszuli i marynarce. Skoro już taki narzucono sznyt, to trzeba się go trzymać. I też coś sobą reprezentować. Zwłaszcza że nie zna się ani dnia, ani godziny, kiedy natrafi się na którąś z piękności. Przecinają ulice miasta, wychylając się zza rogu w najmniej spodziewanym momencie.

A co można powiedzieć o każdej z pań?

Pierwsza należy do gatunku zagadek owianych tajemnicą z enigmą w środku. Jej mina nie zdradza niczego. Równie niezgłębione jest jej statyczne spojrzenie. Chciałoby się rzecz: hipnotyczne. Gdy mnie już widzi, ledwie skinie głową, wypowiadając przy tym jedno słowo. W jej ustach brzmi ono jak sekretne hasło, słowo-klucz, dzięki któremu możemy rozpoznawać się w tłumie i mrugnąć do siebie porozumiewawczo. Gdyby tylko ona mrugała: jej posągowość i powaga wyklucza takie zachowania. Jej nastrój współgra z noszonymi kreacjami, wyglądającymi jak gdyby ledwo co zeszły z paryskiego pokazu mody w ramach Fashion Week. Patrzę na nią… chociaż nie, w tym wypadku lepsze będzie słowo: kontempluję ją i wiem, że chodzi jej o coś poważnego. Gdyby tylko była bardziej rozmowna, wiedziałbym, o co.

W swoim zamyśleniu natykam się na jej rywalkę. Ta wyskakuje z gracją zza rogu i wdzięcznym, dziewczęcym krokiem zbliża się w moją stronę. Zanim do mnie dotrze, zdąży mi jeszcze wysłać niejednego SMS z obowiązkowymi # i emotikonkami. Będzie mnie w nich przekonywać, jaka jest fajna. I jak bardzo jest stąd, dlatego oprócz wiadomości tekstowej otrzymam także jej zdjęcie z najbardziej charakterystycznych punktów miasta. Gdyby nie fakt, że jako rodowity mieszkaniec znam te miejscówki od lat, to może nieco bardziej doceniłbym jej starania. Całe szczęście, że nie włożyła na głowę czapki z pawim piórem bądź czerwonych korali, by udowodnić, że to właśnie ona winna być moją najulubieńszą dziewczyną w mieście.

Po takie wyraziste środki bez wahania sięga za to trzecia piękność. Nie dość, że najbardziej rozmowna, najbardziej wygadana, chciałoby się nawet rzecz: rozpoetyzowana, gdyż stara się zwracać do mnie zgrabną frazą, to jeszcze najbardziej ekspresywna. Żywo gestykuluje, ma bogatą mimikę, a jak pomysłowo się ubiera! Łączy trendy światowej mody z lokalnymi elementami. Nie może ograniczyć się do detali, bo jako osoba spoza mojego miasta musi dać z siebie więcej by udowodnić swoje przywiązanie do tego miejsca. Na tle swoich rywalek jest też chyba najbardziej zdeterminowana, by złapać mnie za rękę i w jednej chwili porwać mnie ze sobą do jej miejsca. U niej nie ma już miejsca na enigmę, na niedopowiedzenia, na jakieś SMSy z ograniczeniami do 160 znaków.

I bądź tu mądry człowieku – której piękności powiedzieć „tak”, a której odmówić? Którą odwiedzić, a z wizyty u której zrezygnować? Której poświęcić swój czas, a którą pominąć?

Łatwo nie jest.