Już nie influencerzy, a deinfluencerzy: czy dochodzi do zamiany ról w mediach społecznościowych?

Rola influencerów została już chyba przeanalizowana z każdej możliwej strony. Wiemy bardzo dużo o ich stawkach, czytamy ich skargi dotyczące tego, jak ciężka jest ich praca, wiemy też, z jakimi problemami prawnymi musieli się ostatnio borykać w Polsce. Jeśli czujecie się znudzeni tym tematem, być może ucieszycie się, że w zachodnich social media coraz większą popularność zdobywają osoby, które swoje społecznościowe kanały wykorzystują do tego, aby do zakupów nas… zniechęcać.

O ile influencerzy żyli w stałej podniecie i uniesieniu raz po raz pobudzanym nowym produktem (czytaj: nowym zleceniem), tak deinfluencerzy gaszą nasze pragnienia i chłodzą rozpalone głowy. Ich celem jest zachęcanie nas do starannego przemyślenia zakupów. Albo mówiąc prościej, ich celem jest zniechęcanie nas do zakupów.

O ile influencer budował napięcie wokół produktu, tak deinfluencer przychodzi ze szpilką i bezlitośnie wbiją w ów rosnący balon oczekiwań. Kiedy influencer snuje pełną „ochów” i „achów” narrację wokół jakiejś nowości, to deinfluencer bezpardonowo stawia w tejże opowieści kropkę nienawiści.

Przez ostatnie 12 miesięcy hashtag #deinfluencing na TikToku wyświetlono 582 miliony razy.

Znawcy social mediów tłumaczą, że nowy nurt odzwierciedla rosnące zainteresowanie minimalizmem i rosnącą świadomość w obszarze ekologii czy innych drażliwych kwestii społecznych. Deinfluencerzy mówią też, że męczy ich stała konsumencka presja, że „trzeba” coś mieć, że „musisz” to kupić. Ale ponoć niektórzy z nich tworzą swoje posty po to, by zniechęcić do zakupu jednego produktu i jednocześnie wskazać inny, lepszy w ich opinii zamiennik. Czy to deinfluencing czy już raczej czarny PR?

Na miano deinfluencera można zasłużyć przede wszystkim wtedy, gdy brzmi się szczerze. Deinfluencer powinien zachęcać do kwestionowania stylu konsumpcji, do stawiania sobie pytań, czy rzeczywiście musimy mieć tak często, tak wiele i za tak wiele.

Czy ten trend ma szansę zaistnieć dłużej i trwale wpłynąć na konsumentów? Nie sposób nie zauważyć, że jest to wariacja na temat influencingu, a nie coś oryginalnego. Deinfluencing nie zaistnieje bez influencingu – aby deinfluencer był skuteczny, musi trafiać do ludzi, którzy już zetknęli się z influencerami i pozostają w jakiejś mierze podatni na ich posty.

Rozumując w ten sposób, deinfluencing jest zbędny. Wystarczy po prostu pozostać krytycznym wobec wszystkiego, co widzi się w social mediach. I tyle.